To, że bardzo lubię Pragę, nie ulega wątpliwości. Wracam tam zawsze, gdy mogę i gdy budżet mi pozwala. W tym roku, wróciłam w sierpniu na dwa dni, z całą rodznną ferajną. I chciałam zachować się jak początkujący turysta. Jakie wrażenia? Niekoniecznie fajne, bo o ile znalazłam parę miejsc, w których poczułam typowy dla Czechów klimat, to jednak było coś, co nie pozwalało mi się całkowicie rozluźnić. Co to takiego? Czytaj dalej.
Praga to miasto, które my Polacy, śmiało możemy nazwać naszą bazą, tak naprawdę to zazwyczaj czuję się tu jak w Polsce, bo jak trzeba to i dogadam sie w polsko-czeskiej "gwarze", a i na ulicach non stop słyszę rodaków, jeśli dodać klimat bulwarów przy Wełtawie - mamy sytuację idealną. Jednak cos poszło nie tak u mnie w tym roku...
Do Pragi przyjechalismy samochodem, szczęśliwie nasz apartament znajdował się 15 min piechotą wzdłuż Wełtawy do centrum miasta, to punkt programu, na który narzekać nie będę.
Przy kamiennym moście Karola byliśmy po 16 i naprawdę, nie mogliśmy przebić się przez tłumy turystów, ja naprawdę cieszę się, że wszystkich oczarował klimat miasta i chcą go poczuć osobiście, jednak dla mnie przeciskanie się przez tłumy osób było niestety przykrym doświadczeniem. Nie poczułam klimatu z własnych zdjęć zrobionych kilka lat temu, bo albo ktoś mnie szarpnął, albo popchał, albo sama na kogoś wlazłam, tego nie oczekiwałam.
Latem jest gorąco - no tak, powiesz na pewno za moment, że temperatury latem są zwykle powyżej 25 i nie mam na co narzekać. Jednak z tą ilością ludzi i palącym popołudniowym słońcem, po prostu odeszły nam wszystkim chęci na zwiedzanie. Gdy w końcu dokopaliśmy się na starówkę, żeby podziwiać Orloj, nie było co podziwiać - bo Orloj przechodzi potrzebne renowacje i jest zasłonięty. Mieliśmy za to możliwość podziwiania przepięknych kamienic i kościołów, ale znów irytowaliśmy się nieposkromionym tłumem turystów, którzy, tak jak my chcieli zobaczyć najważniejsze punkty w mieście.
W tej sytuacji, wykończeni już po dwóch godzinach, postanowliśmy zjeść w jednej z pobliskich restauracji - ale nie było gdzie usiąść, trzeba było długo szukać, żeby odpocząć. Gdy już klapnęliśmy - mowa o ścisłym centrum, przeraziły nas ceny, nie palimy, więc również powiedzmy "zapach" papierosów wokół i wszechobecne osy - serio, te potrafią być wkurzające.
Niejeden bloger powie wam: szukajcie spokojnych miejsc, jednak ja wiem, że większość z was, szczególnie pierwszy raz, jeździ do Pragi, żeby zobaczyć jej najważniejsze punkty. Latem jest to utrudnione, tym samym Praga nie objawi się wam jako piękne i klimatyczne miasto. Będzie za to niekończącą się męką przez labirynty ludzi, a urok uliczek będziecie mogli podziwiać raczej na pocztówkach.
Kolejny punkt - wracamy na Hradczany, dzieciaki muszą zobaczyć ten cud architektury. Popołudniu nie są pobierane opłaty za zwiedzanie, więc tym bardziej ochoczo wspinamy się na ten ważny w Pradze punkt. Dlaczego wybrałam wieczorową porę? - Wyobraźcie sobie te same tłumy w szczycie dnia pośród wąskich uliczek Hradczan... No i w końcu pierwsza niespodzianka - mało turystów! Jesteśmy może nie sami, ale napotykamy naprawdę niewiele osób. Możemy spokojnie oglądać PUSTE ulice, szkoda, bo wiele galerii i sklepików jest już zamkniętych, ale za to pierwszy raz od przyjazdu cała rodzinka zaczyna łapać co to "praski urok".
Z Hradczan udajemy się pod most, do restauracji "U zlatych nuzek" - mają tam obłędną kaczkę z modrą kapustą i niezapomniane w smaku knedliki.
Kolejny dzień - zmęczeni nadmiarem turystów z poprzedniego dnia, postanawiamy ich uniknąc i wstajemy wcześnie rano, o 8 wychodzimy na kolejkę, która zabierze nas na wzgórze Petrin. No i jaka heca - już kolejka w pełnym porannym słońcu, w której na kupno biletu trzeba czekać około 20 min. Decydujemy się na spacer po parku na wzgórze - zaoszczędzamy pieniądze i mamy okazje podziwiać wspaniałe widoki na Wełtawę i Pragę podczas naszej wędrówki. Drzewa dają nam wielki cień, a droga spokojna i przyjemna. Zanim dotrzemy na szczyt wzgórza, zobaczymy zaczarowane ogrody Petrin i Magiczną Galerię. Na szczycie czeka na wytrwałych pani z pysznymi, naturalnie zrobionymi lodami malinowymi i truskawkowymi - poniżej 70 koron każdy - szok! Na Petrin musimy już znów czekac w kolejce żeby się wspiąć na wieżę - męczące gorzej niż sama wspinaczka po schodach - widoki przednie. No i nie odpuszczamy sobie wizyty w Salonie Luster w zameczku - to dzieciaki zapamiętały najbardziej.
Gdy schodzimy, już popołudnie, więc planujemy lunch i nie, nie jedziemy na Wyszehrad - dzieciaki odpuszczają, za to fundujemy sobie rejs po Wełtawie, bagatela, 2000 koron dla rodzinki 2+2 - atrakcja nie należy do najatańszych, czy warto - do dyskusji, jeśli macie ochotę spróbujcie. Osobiście uważam, że cena trochę przesadna, no ale sama zaczynam się przekonywać, że Praga nie należy do najtańszych miast ostatnio.
Po godzinnym rejsie wracamy do hotelu, bo trzeba się pakować, dzieciaki nie chcą słyszeć o żydowskiej dzielnicy i kolejnym powrocie w tłum - więc odpuszczam, jednak i dla mnie te tłumy to za dużo. Wrócimy tu - na pewno, tylko zimą lub jesienią, gdy Praga spokojniejsza i oferująca życie turysty w spokojniejszym tempie.
This thread has been closed from taking new comments.
Komentarze (0)